Zakup droższy o 128 procent, a czynsze najmu wyższe o 70 procent – tak zmieniły się realia amerykańskiego rynku nieruchomości w latach 70-tych. Jeśli grozi nam dziś stagflacja, to ten przykład sugeruje, że właściciele mieszkań mogą spać spokojnie.
Wysoka inflacja i słaby wzrost gospodarczy to scenariusz, który przewiduje część ekonomistów choć jest to sytuacja dość rzadko spotykana. Zwykle mamy do czynienia z inflacją, gdy gospodarka jest rozgrzana i odwrotnie – ceny w sklepach na stacjach benzynowych i puntach usługowych rosną wolniej, gdy wzrost gospodarczy jest niewielki.
Niepewna stagflacja
Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments tłumaczy, że stagflacja to znacznie rzadsze zjawisko, a realizacja takiego scenariusza nie jest wcale pewna. Istnieje bowiem szansa, że światowa gospodarka poradzi sobie z problemami, a w konsekwencji ceny dóbr i usług przestaną szybko rosnąć. Do tego w Polsce mocne podwyżki stóp procentowych mogą zatrzymać inflację wynikającą z czynników wewnętrznych.
Słowem wyjaśnienia – w tym przypadku chodzi o sytuację, w której szybko rosnące ceny wywołują presję na wzrost wynagrodzeń. To powoduje, że producenci chcą wyższe koszty przerzucić na konsumentów i znowu generuje to presję płacową. I tak się to kręci, póki ktoś tego niebezpiecznego sprzężenia zwrotnego nie zatrzyma. Może to zrobić rząd – np. srogo opodatkowując nadmierne wzrosty wynagrodzeń, ale też swoje karty w tej rozgrywce posiada Rada Polityki Pieniężnej. Ta podnosząc stopy procentowe może powściągać zapędy firm i konsumentów poprzez podnoszenie kosztów obsługi długów – mówi Turek.
Stopy procentowe a inflacja
Na tym jednak problem może się nie skończyć, gdyż w opinii części ekonomistów z podwyżkami stóp procentowych też łatwo przesadzić. I jeśli kredyty będą drogie, to będziemy mniej kupować, a przedsiębiorcy widząc mniejszy popyt i droższe kredyty mogą zrezygnować np. z budowania nowej fabryki czyli inwestycji.
Jeśli tych będzie mniej, czyli nie powstanie ta przykładowa fabryka, to po pierwsze uderzy to w dynamikę wzrostu gospodarczego, na rynek nie będą dostarczane dodatkowe produkty, a przedsiębiorca nie stworzy dodatkowych miejsc pracy. Jak produktów na rynku będzie za mało, a oszczędności do wydania wciąż dużo (tak jak dziś), to ceny w sklepach mogą dalej rosnąć przyczyniając się do wzrostu inflacji przy – jak wcześniej wspomnieliśmy – wolniejszym wzroście gospodarczym i wyższym bezrobociu – dodaje Turek.
I podkreśla, że między ekonomistami dochodzi do sporu – jedni uważają, że walka z inflacją powinna opierać się przede wszystkim na podnoszeniu stóp procentowych, podczas gdy inni sądzą, że podnosić stopy procentowe owszem trzeba, ale z umiarem, aby nie zdusić wzrostu gospodarczego – to bowiem może pogrążyć nas w stagflacji.
Zaś skuteczna walka z inflacją w takim przypadku powinna opierać się raczej na skłanianiu nas do oszczędzania, a przy tym powinniśmy pozwolić gospodarce na tworzenie odpowiedniej (większej) ilości dóbr i usług, które moglibyśmy za nasze oszczędności kupić nie prowadząc przy tym do nadmiernego wzrostu inflacji.
Nieruchomości lekarstwem
Wiadomo, że nadmierne podwyżki stóp procentowych duszą wzrost gospodarczy i prowadzi do stagflacji. Co za zatem zrobi NBP? To trudno powiedzieć.
A jak ta sytuacja wpłynie na posiadaczy nieruchomości? Na pewno wyższa inflacja powoduje szybszy wzrost cen nieruchomości i stawek czynszów najmu. Słaby wzrost gospodarczy oznacza natomiast gorszą sytuację na rynku pracy, a więc też mniejszy popyt na zakup mieszkań połączony jednak ze wzmożonym popytem na najem. A jak działają oba te czynniki – stagnacja i wzmożona inflacja?
Odpowiedzi na to pytanie poszukiwać możemy w historii. Często przytaczanym przykładem stagflacji są lata 70-te w USA. Dane Rezerwy Federalnej sugerują, że od stycznia 1970 roku do grudnia 1979 roku ceny nieruchomości w Stanach Zjednoczonych wzrosły o 128 procent, a czynsze najmu poszły w górę w tym czasie o prawie 70. Przy czym w międzyczasie mieliśmy też do czynienia z inflacją, która podniosła ceny aż o 103 procent. Mimo tak gwałtownych wzrostów cen dóbr i usług, właściciele nieruchomości realnie w tym czasie zarobili (średniorocznie 1,2 pkt. proc. ponad inflację). Czynsze najmu, choć w tym czasie wzrosły o 70 procent, to nie wygrały wyścigu z inflacją. Realnie na koniec lat 70-tych były one o trochę ponad 16 procent niższe niż w styczniu 1970 roku – podsumowuje Turek.