Już od przyszłego roku wtórnej obróbce powinno podlegać 50 procent śmieci, tymczasem poziomy odzyskiwania nawet tych najprostszych, wydawałoby się kategorii odpadów, takich jak plastik czy szkło są dużo niższe. Nie tylko w Polsce. A przecież sortowanie śmieci i ich recykling to tylko najniższy poziom szerszej koncepcji jaką jest gospodarka obiegu zamkniętego.
Punktem wyjścia do dyskusji, które toczyły się na Europejskim Kongresie Zrównoważonego Rozwoju w Warszawie (European Sustainability Congres, 23.10.2024) było porównanie stopnia rozwoju gospodarki obiegu zamkniętego i zielonych technologii w Unii Europejskiej i w Chinach, ze szczególnym uwzględnieniem energetyki odnawialnej.
Chińska konkurencja
To porównanie nie wygląda wcale źle – Unia Europejska, choć w niektórych ważnych dziedzinach pozostała w tyle (technologie solarne) to w innych (technologie wiatrowe) zachowuje przewagę technologiczną. Owszem, nie ma szans na osiągnięcie tej skali, którą osiągają Chiny, ale tempo przechodzenia z paliw kopalnych na odnawialne źródła energii w UE jest zaskakująco dobre. Silnie dopingującym czynnikiem była tu wojna na Ukrainie.
Oczywiście nie brakuje też dylematów. Jednym z tych, które najmocniej wybrzmiały jest ryzyko, że z jednego uzależnienia – od ropy i gazu – popadniemy w drugie. Wszak większość surowców i komponentów niezbędnych do rozwijania technologii OZE pochodzi spoza Europy, a najsilniejszym graczem na tym rynku są Chiny.
Co więcej przestawiając się na energię odnawialną chcemy przecież osiągnąć efekt obniżenia emisji CO2 w skali planety, nie tylko u siebie. Tymczasem przy przemysłowej produkcji chociażby paneli słonecznych również emisje CO2 mają miejsce. O tym jaka jest skala strat środowiskowych związanych z przestawianiem się na teoretycznie czystsze technologie nie mamy pełnej wiedzy i nie mamy nad tym kontroli.
Problematyczna selekcja
O tym jaka jest waga przykładana w Unii Europejskiej do gospodarki obiegu zamkniętego świadczy m.in. to, że w nowym rozdaniu, które właśnie się dokonuje w unijnych władzach, kompetencje komisarza ds. środowiska zostały mocno poszerzone – zajmować się on ma również GOZ oraz zrównoważonym rozwojem. Czy i jak przekłada się to na gospodarkę i nasze codzienne życie pozostaje kwestia otwartą.
Niezbyt optymistycznie wygląda sytuacja z perspektywy organizacji zajmujących się selektywną zbiórką odpadów i ich recyklingiem oraz firm, których najbardziej ten problem dotyczy. Niemal w każdej z poddziedzin spotkamy się z problemami. Nawet w tych najbardziej oczywistych jak szkło czy plastik poziomy odzysku są dalekie od zamierzonych – np. w przypadku opakowań plastikowych w Polsce zbieranych jest poniżej 20 procent.
Jeszcze mocniej problem widać z perspektywy samorządów. Z danych miasta Wrocławia wynika, że aż 68 proc. zbieranych tam śmieci trafia do niewłaściwych pojemników. A dotyczy to miejsca, które na tle innych ma spore osiągnięcia, jeśli chodzi o promowanie circular economy, np. prężnie działające miejskie farmy, w których przy uprawie warzyw zatrudnione są m.in. osoby bezrobotne.
Filozoficzny wymiar dylematów
Dylematy, które pojawiają się przy wdrażaniu gospodarki obiegu zamkniętego nie dotyczą tylko technicznych szczegółów – limity, daty etc. – ale mają swój filozoficzny wymiar. Przejście na circular economy wymaga zmiany mentalności.
Uświadomienia sobie – jak ujął to Thomas Rau przedsiębiorca, architekt a zarazem wizjoner zielonych technologii – tego, że wszystkie zasoby powinniśmy traktować jak np. dzieła Rembrandta czy kompozycje Szopena. Ich liczba jest określona, nigdy ich nie przybędzie, ale czy mówimy w ich kontekście o „ograniczonych zasobach”?
Zmiana perspektywy, traktowanie wszystkiego co mamy do dyspozycji (tylko czasowej – w końcu jesteśmy śmiertelni) prowadzi z jednej strony do konkretnych działań w konkretnych dziedzinach – np. w budownictwie. Mapowanie istniejących i powstających budynków pod kątem tego co one w sobie zawierają i jaki mamy plan na ich wykorzystanie, w momencie gdy budynek przestanie pełnić swoją obecną funkcję.
Z drugiej strony prowadzi też do zadania pytań dotyczących naszej polityki: czy cele, które sobie stawiamy – np. ograniczenie emisji do X proc. do 2030 czy 2050 roku nie są zbyt mało ambitne. Czy przypadkiem nie przypomina to sytuacji, w której żona alkoholika słyszy od męża uspokajające: nie martw się kochanie, mam plan zejścia do poziomu O% spożycia do 2030 roku…
Krzysztof Orłowski