Skok cywilizacyjny utożsamiamy najczęściej ze skokiem materialnym – zwłaszcza w zakresie infrastruktury (czyli „twardych” czynników rozwoju). Taka perspektywa może wynikać z naszego ogromnego zapóźnienia w tym zakresie wyniesionego z okresu PRL. Istota skoku cywilizacyjnego narodów leży jednak gdzie indziej i obejmuje też sferę kulturową i organizacyjną. O co dokładnie chodzi?
Jeśli ów „skok” ma być faktycznie „cywilizacyjny” (łac. civis – obywatel), to powinien w sposób zauważalny obejmować nas, obywateli. Musi mieć zatem charakter powszechny i głęboki, a o tym decydować będą takie czynniki jak:
– zmiana sposobu myślenia (mindset) i zdolność do zdobywania kluczowych dzisiaj umiejętności i kompetencji,
– zmiana wzorców zachowań (np. to czy potrafimy zachować „korytarza życia” dla służb ratunkowych na autostradach, które powszechnie uznajemy za wyraz skoku cywilizacyjnego),
– zmiana kultur organizacyjnych oraz kultur współpracy pomiędzy instytucjami i kultur dialogu pomiędzy obywatelami i grupami społecznymi.
To był skok konsumpcyjny
Od zmiany ustrojowej w 1989 roku, jako kraj, osiągnęliśmy wiele, zwłaszcza w sektorze prywatnym (chociażby w zakresie wydajności pracy czy sposobów działania przedsiębiorstw). Nacisk na budowę infrastruktury był – w obliczu ogromnych zapóźnień – dość zrozumiały.
Jednak teraz czas na korektę, na większe wyważenie twardych i miękkich czynników rozwoju. Pora zauważyć, że dotychczasowe, „wąskie” (czysto inwestycyjne) patrzenie na rozwój – które ma miejsce przede wszystkim w sektorze publicznym – powoduje często nieefektywne wykorzystanie nowych zasobów materialnych (np. w wymiarze przeskalowanej i drogiej do utrzymania infrastruktury). Bliższe spojrzenie na procesy rozwojowe (inwestycyjne), wskazuje, że wykonaliśmy raczej skok konsumpcyjny a nie cywilizacyjny – ocenia Jan Szomburg, Przewodniczący Rady Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Budowanie trwałej konkurencyjności i warunków lepszego życia wymaga bowiem szerokiego rozumienia skoku cywilizacyjnego – zdolności do lepszego zarządzania i wykorzystywania zasobów, a w tym – ich współdzielenia.
Podejście projektowe i klientelizm
Szomburg dodaje, że sposób w jaki wykorzystywaliśmy dotychczasowe dotacje z Unii Europejskiej nie zawsze będzie sprzyjał długofalowemu wzmocnieniu rozwoju Polski (brak harmonizacji i duże obciążenie kosztowe), a dostępność tych środków w jakimś stopniu zredukowała cechę, którą jako Polacy mamy niejako „wpisaną w DNA”, czyli zdolność do pozytywnego „kombinowania” (innowacyjność procesową i organizacyjną).
Mając „na wyciągnięcie ręki” stosunkowo łatwe do uzyskania środki, przestaliśmy się zastanawiać jak zrobić „więcej za mniej”. Zawładnęło nami podejście projektowe gdzie celem głównym jest zrealizowanie uzgodnionych, często niezharmonizowanych, priorytetów i wykorzystanie pełnej kwoty przyznanych pieniędzy, a nie trwała poprawa środowiska produkcji i życia – tłumaczy.
Na to nakłada się inna polska przypadłość, za którą nie możemy już nijak winić Brukseli – klientelizm. Działanie w reżimie nieustannych projektów, dotacji i konkursów wytworzyło logikę rozdziału pieniędzy (najważniejsze „komu ile”) rugując logikę realnych strategii czy polityk publicznych.
Nie dziwmy się, że w takich warunkach nie wykształca się nowa jakość usług publicznych, mamy wręcz do czynienia z coraz mniejszym wpływem instytucji państwa na codzienną rzeczywistość Polaków. Nie ma myślenia długofalowego i horyzontalnego, dotyczącego korelacji pomiędzy różnymi czynnikami rozwoju.
Musimy pokazać to politykom
Bierze to się również z tego, że sukcesy czysto inwestycyjne lub czysto dystrybucyjne łatwiej się sprzedają – chcemy głosować na polityków, którzy oddają do użytku nowe mosty czy drogi, wizytują tereny budowy czy coś rozdają. Mediom też o wiele łatwiej jest opowiedzieć tego typu historie. O wiele trudniej jest nam dostrzec sukcesy systemowe, organizacyjne, prowadzące do lepszego funkcjonowania, harmonizacji – punktuje ekspert.
Jego zdaniem, jeśli faktycznie chcemy innej Polski (wyższej jakości opieki zdrowotnej, lepszej edukacji, bardziej przyjaznego i efektywniej pracującego aparatu administracyjnego), to musimy pokazać to politykom. Zagwarantować, że takie „miękkie” tematy jak sukcesy w lepszym zarządzaniu, będą się im „opłacać” wyborczo.
Wąsko rozumiany skok cywilizacyjny przynosi brak harmonii, niepełne wykorzystanie zasobów i wysokie koszty na przyszłość. To nietrwały sukces, wysiłek, którego efekty zostaną przynajmniej częściowo zmarnotrawione. Musimy zacząć doceniać „miękkie” czynniki rozwoju. Już Stanisław Staszic zauważał, że cywilizacja to „uspołecznienie człowieka, rodziny, narodu i innych zrzeszeń” a W. Humboldt podkreślał, że poprzez cywilizację należy rozumieć „to wszystko, co ułatwia harmonijne współżycie ludzi”, w związku z czym cywilizacja „przejawia się w technice, narzędziach, prawie i obyczajowości, instytucjach” – podsumowuje Jan Szomburg.